Unikalna wartość cytowanego tu zespołu listów polega na udokumentowaniu w szczegółach ośmiu miesięcy pracy wolontariuszki dzielącej losy robotników przymusowych, by móc wśród nich zrealizować misję powierzoną przez konspiracyjną organizację i swe powołanie do apostolstwa świeckiego.
W pierwszej fazie okupacyjnego oporu Komenda Główna Związku Walki Zbrojnej, od końca 1940 roku do marca 1942, objęła siecią łączności konspiracyjnej obozy jenieckie i ośrodki robotnicze, realizując zadania informacyjne, wywiadowcze i dywersyjne. Z czasem, gdy nadzieje na rychłe zakończenie wojny zbladły, uświadomiono sobie, że zaniedbane zostało wychowanie moralne i patriotyczne. „Organizacja „Zachód” – pisze Zofia Morawska – została powołana przez Rząd Londyński w roku 1942. Miała ona na celu niesienie pomocy Polakom wywożonym przymusowo na roboty do Rzeszy. Pomoc ta miała polegać na wysyłaniu do większych skupisk polskich wolontariuszy, którzy umieliby oddziaływać na tych biednych, zagubionych w obozach pracy ludzi, podnosić ich na duchu, podnosić ich morale, pobudzać ich religijność i duchowość, a wreszcie – po zakończeniu wojny – przyprowadzić ich do kraju. […] Wybierani do tych zadań wolontariusze musieli odznaczać się męstwem, moralnością, religijnością, musieli to być ludzie najczystszej próby. Na czele organizacji „Zachód” stanął Stefan Szwedowski […], syndykalista. Nie miał powiązań ze sferami kościelnymi, wśród których należało szukać kandydatów-wolontariuszy, i zwrócił się do dawnego kolegi szkolnego z Lasek, by mu w tej akcji dopomógł. Powstała wówczas gałąź „Zachodu” pod pseudonimem „Kaplica”, na czele której stanął Antoni Marylski. […] Zostałam wciągnięta do tych zadań […]. Byłam łączniczką między „Kaplicą” a „Zachodem”. Pojechaliśmy z panem Marylskim do Krakowa, do księcia arcybiskupa Sapiehy, by mu przedstawić zadania „Zachodu” i uzyskać jego aprobatę. Arcybiskup sprawę zaaprobował i natychmiast zorganizował zebranie księży. […] Było ich kilkunastu, poznaliśmy tylko prałata Machaya. Ksiądz Arcybiskup polecił księżom werbunek wolontariuszy. Przyjeżdżali oni następnie do Warszawy i przechodzili odpowiednie przeszkolenie. […] Mogli wybierać miejscowość, w której chcieliby pracować (z cytowanego niżej listu-zeznania tejże z roku 1994. Historię i strukturę organizacyjną „Zachodu”, czyli Polskiego Związku Zachodniego w konspiracji w powiązaniu z Komendą Główną AK przedstawili Michał Musielak [Polski Związek Zachodni. Warszawa 1986, s. 33-51] i Waldemar Grabowski [Delegatura Rządu Rzeczpospolitej Polskiej na Kraj, Warszawa 1995, s. 64-69]. O Wydziale Duszpasterskim organizacji zob. Alicja Gościmska i Ryszard Kamiński „Laski w czasie okupacji”, Warszawa 1987, s. 126-132). Nie trzeba dodawać, że taki „ochotnik” musiał budzić wśród wywiezionych (pod groźbą utraty życia) szczególne podejrzenia i potrzeba było czasu, by mógł przełamać lody nieufności, pozyskać zaufanie, przy czym działania nielegalnego w Niemczech były trudniejsze a stopień ryzyka konspiracyjnego większy.
Trudno stwierdzić, kto w Krakowie zwerbował Natalię Tułasiewicz. Znała dwóch kapłanów, którzy mogli ją zainspirować w r. 1942 lub 1943 ideą duszpasterskiej misji wśród robotników przymusowych. Ks. prałata Ferdynanda Machaya, propagatora apostolstwa świeckich, współpracownika AK, u którego Gestapo sprawdzało, czy nie łączy go coś ze Związkiem Polaków w Niemczech, poznała latem 1941 r. Wiadomo także, że wyjeżdżała „w porozumieniu z ks. Kazimierzem Świetlińskim”, chrystusowcem, którego znała z 1941 roku z Kaliny Wielkiej pod Miechowem, gdzie uczyła córki państwa Dąmbskich […]. Ksiądz Świetliński TChr (1886-1975) od stycznia 1943 r. był naczelnym kapelanem obozów przejściowych dla robotników deportowanych do Rzeszy i został upoważniony przez Księcia arcybiskupa krakowskiego Adama Sapiehę i swego przełożonego, ks. Ignacego Posadzego, założyciela Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii, do koordynowania akcji duszpasterstwa wśród robotników polskich w Niemczech prowadzonej i przez Kościół, i przez organizacje podziemne. Jednym zaś z najbliższych świeckich ważnych współpracowników Księcia arcybiskupa Sapiehy był Stanisław Rymar, ojciec Zofii Rymarówny, która z kolei była współorganizatorką ośrodka tajnego nauczania przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie od roku 1940 zatrudniano Natalię.
Nie wiadomo, od kiedy i jak Natalia zaangażowana była w konspirację (poza tajnym nauczaniem). Aleksandra Marcinkiewicz, jej przyjaciółka, wspomina, że podczas okupacji informowana była stale przez Natę „o sytuacji politycznej, jako że w pracy podziemnej brała czynny udział”. Dość, że na początku kwietnia 1943 roku Natalia wybroniła się z niemieckiego nakazu wywiezienia na roboty (oficjalnie została wtedy zatrudniona, jako buchalterka przez Pelagię Potocką, kustosza Muzeum Czartoryskich, a pod pseudonimem Wanda – łączniczkę sztabu Okręgu Krakowskiego AK). Ale niespodziewanie już w maju Nata jedzie do Warszawy. Musiała zostać, jako wolontariuszka pozytywnie zweryfikowana przez organizację, bo od połowy lipca odbyła tu przeszkolenie, w sierpniu rekolekcje w Laskach i oczekiwała skierowania przez niemiecki Urząd Pracy (Arbeitsamt) do transportu (zob. jej zapiski pamiętnikarskie, pobyt w Krakowie).
Organizacja przyjmowała rodziny wyjeżdżających wolontariuszy pod opiekę – rodzinie należały się zasiłki i pomoc (np. medyczna). Toteż Natalia przywiozła matkę do Warszawy i ulokowała u brata Tadeusza. Z żoną, Wandą z Ozdowskich, i trójką maleńkich dzieci mieszkali w Rembertowie […]
Natalia wyjeżdżała w konspiracji, wtajemniczywszy (zapewne ogólnie, by ograniczyć ryzyko) tylko wybranych pośród najbliższych w charakter swej misji. W listach powracają nakazy milczenia („wszędzie sza!”), napomnienia, by tej czy tamtej osoby nie informować „o sprawach Anusi”. Natalia posługuje się, jako swym pseudonimem imieniem swej babki (Bromnikowej, matki swej mamy). Dla zmylenia cenzury często pisze też o sobie jak o osobie trzeciej (Anusi czy Niusi). Trudno rozstrzygnąć do końca, co w relacjach Naty należy do językowego szyfru (siostry Natalii po wojnie objaśniły kilka jego elementów, z czego korzystamy w przypisach). Szyfrowania uczono podczas szkolenia, ale przecież potocznie od początku okupacji ludzie stosowali językowy kamuflaż, jak to zanotował np. ojciec Naty w 1940 roku, gdy po wysiedleniu po raz pierwszy rozstawali się z Natalią wyjeżdżającą do Krakowa: „ułożyliśmy […] pewne nazwiska i sylaby, które mają służyć do tajnego określenia myśli przed gestapowcami”. A Aleksandra Marcinkiewiczowa cytowaną wyżej informację o pracy Naty w podziemiu opatruje takim uzupełnieniem: „posługiwałyśmy się umówionymi słowami, gdyż listy wysyłane do nas z [Generalnej] Guberni przechodziły kontrolę niemiecką”.
Natalia miała zlecone informowanie warszawskiej centrali nie tylko o swej działalności apostolskiej, ale możliwie szczegółowo o warunkach pracy, życia, aprowizacji i nastrojach wśród deportowanych na roboty przymusowe. Pisała nie tylko do rodziny (część listów-meldunków spłonęła w powstaniu warszawskim), ale brat i siostra byli w kontaktach z centralą i często otrzymywali od Naty polecenie przekazania łącznikom wiadomości czy całego listu. Pisanie do najbliższych było najbezpieczniejszym kamuflażem (ks. Adam Bardecki w ramach tej samej akcji otrzymał polecenie przysyłania listów do „narzeczonej”).
Większa część fragmentów pochodzi z najliczniejszego zbioru czterdziestu ośmiu obszernych listów do matki, dalsze rodzinne wykorzystane tu listy przesyłane były do sióstr: Haliny i Zofii, i braci: Tadeusza oraz Józefa (z żoną, czyli Ziutków). Listy te, mające zastąpić swobodną pogawędkę, odznaczają się naturalnym stylem, który popadając raz po raz w kolokwialność niesie słowa i zwroty potoczne oraz formy familiarne.
Jedną z adresatek spoza rodziny była Zofia Dziegiecka (1889-1948), dr filologii, germanistka i romanistka, nauczycielka szkół średnich w międzywojennym Poznaniu, po wojnie docent UJ. Działając w poznańskiej przedwojennej Sodalicji Pań Akademiczek spotykać musiała Natalię. Założycielka tercjarstwa dominikańskiego w Poznaniu (1935), namawiała Natalię do wstąpienia do trzeciego zakonu. W czasie okupacji w Krakowie mieszkała u sióstr urszulanek, brała udział w spotkaniach sodalicyjnych; była wedle Zofii Tułasiewicz, „siostrą duchową” Natalii. Czynna przed 1939 r. w Opiece nad Rodakami na Obczyźnie, teraz posyłała Nacie listy i paczki do Hanoweru. Objaśnienia te rzucają światło na treść i styl ich korespondencji.
Czerpiemy także z listów do Tekli Krotoskiej i Marii Rozmuskiej. Tekla Krotoska była historykiem, przyjaciółką Natalii z pierwszej posady nauczycielskiej po studiach w prywatnej szkole powszechnej koedukacyjnej pod wezwaniem św. Kazimierza w Poznaniu, której właścicielką i przełożoną była jej ciotka, Maria Rozmuska. Tekla, nazywana przez Natę Tecią, była też sodaliską i tercjarką dominikańską.
Nata miała zrozumienie dla motywowanej patriotycznie akcji opieki nad rodakami na obczyźnie prowadzonej przed wojną m.in. w Poznaniu (uniwersyteckim ośrodku tzw. myśli zachodniej), akcji podejmowanej także przez szkołę, w której nauczała. Ale treści takie nie miały prawa zostać ujawnione w cenzurowanej korespondencji czasów wojny. Natomiast jawnie można było pisać o dopuszczanych przez Niemców działaniach samopomocowych i działalności religijnej, na którą już zezwalali w tym czasie nasilonych nalotów alianckich, gdyż wnosiła, w co rusz dezorganizowane życie robotników pewien ład i uspokojenie. Nata przemycała też informacje o swych poczynaniach edukacyjnych, od nauki niemieckiego i ortografii i gramatyki języka ojczystego poczynając. Znać tu etos nauczycielski kształcony na tradycji pracy u podstaw i Siłaczce Żeromskiego.
Charakter misji Naty określonej przez Wydział Opieki Religijnej (Duszpasterskiej) „Zachodu”, jak też zachowanie korespondencji do tych właśnie adresatów oraz naszkicowane wyżej warunki jawności informacji sprawiają, że w przytaczanych przekazach epistolarnych zawoalowane bądź przemilczane zostały polityczno-patriotyczne motywy jej osobistych decyzji i działań oraz jej mocodawców. W powojennym wspomnieniu Aleksandry Marcinkiewiczowej można odczytać żal do Natalii, która tak bliskiej przyjaciółce (zgodnie jednak z regułami konspiracji) „nie wyjawiła, że jako członek polskiej partii wyjeżdża do Niemiec, do pracy rzekomo [tylko] fizycznej, by pod osłoną krzewić polskość i utrzymywać Polaków w niezachwianej wierze w lepsze wolne jutro”. Zastanowiła ją tylko przy ich pożegnaniu, gdy w marcu 1943 roku spotkały się – jak miało się później okazać – po raz ostatni, „taka uroczysta prośba Naty, bym do końca została Polką i dzieci w tej idei polskości wychowała”. Przy tym chcemy podkreślić, że w całej znanej korespondencji Natalii z Niemiec brak szowinizmu i ciasnego nacjonalizmu, natomiast sygnałom uczuć i pracy patriotycznej towarzyszy chrześcijański uniwersalizm. Na przykład w piosenkach układanych przez Natalię dla Polek w obozie „Czeka Ojczyzna, a każdy przyzna, że żyć, pracować pragnie dla niej”; znajduje tu wyraz tęsknota i marzenie, „kiedy w Ojczyźnie staniemy”. W reportażowym wierszu przesłanym do domu (Hanowerski obiad galowy) czytamy o przyciszonej recytacji wobec zasłuchanych współpracownic wierszy Karola Rostworowskiego:
Jak to poeta śnił w niewoli Polskę zmartwychwstałą
duszą całą,
a choć wstała bez chorągwi i bez aureoli,
urastała w potęgę powoli
serc polskich mocą i tęsknotą ducha…
Cała szóstka łyka słowa, słucha, słucha,
a któż jej radość serdeczną wypowie
gdy cicho zaszemrały słowa:
„Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie!”
[…] W sercu coś łka skrycie
od tęsknoty do Polski, od miłości do niej serdecznej […]
Już cichną słowa, a każda pyta serca nieśmiało:
Czy to wiersze Mickiewicza, czy to echo z Polski grało?
A jednocześnie np. w „Jasełkach hanowerskich” (jak w listach) wyraża Natalia solidarność z przedstawicielami innych narodów, dumna, że składa swe świadectwo wobec różnych nacji. […] warto podkreślić niezwykły heroizm, jakiego wymagała taka misja, godną podziwu siłę ducha i oporu Natalii. Nie dajmy się zwieść – obraz przedstawiony przez nią jest złagodzony. W listach do bliskich Natalia warunki swego życia maluje w jak najlepszych kolorach, by ich nie martwić, zwłaszcza matki; pomniejsza rozmiary zagrożenia, nie okazuje zmęczenia, słabości, zniecierpliwienia. Czasem z tonu pojedynczych zdań w listach do innych adresatów można wyczytać, ile walki kosztowała ją wypracowywana postawa. Widać starania, by praktycznej życiowej zapobiegliwości, nieodzownej w tak ciężkich warunkach, towarzyszyły gesty symboliczne. Dbałość o estetykę równie dobrze jak dzielenie się z innymi dobrami materialnymi i wsparciem duchowym, przesyłanie upominków i pamiątek do kraju, należą do tego stylu życia, który wbrew warunkom eksterminacji, miał utrzymać jak najbardziej ludzkie, godne relacje międzyludzkie. Odpowiada temu styl pisania, które miało też może, patrząc na to z innej strony, walor autoterapeutyczny – podtrzymywało u samej autorki tych relacji przekonanie, że wszystko to można znieść, należy wytrzymać, bo nie wiadomo, co jeszcze gorszego może się zdarzyć. Na to najgorsze, które przyszło 29 kwietnia 1944 roku, kiedy ją aresztowano, a może później jeszcze – w obozie koncentracyjnym, Natalia była przygotowana od początku. Można to zauważyć np. w pierwszym liście, do matki, w którym – jak w ostatnim pożegnaniu, prosi najbliższych o darowanie jej tego, o co się obwinia w dotychczasowych z nimi stosunkach. Z zapewnienia, że jej decyzję jeszcze błogosławić w rodzinie będą, powstało przekonanie, że ofiara z życia Naty wyjednała bezpieczeństwo wszystkim pozostałym członkom rodziny, którzy przeżyli wojnę.
Nota edytorska
Natalia pisała bardzo dużo i w bardzo niesprzyjających okolicznościach, w podróży, często w schronie podczas alarmu, dosłownie na kolanie, z wymuszonymi przerwami. Brakowało papieru, więc tekst jest nie tylko zapisany gęsto, ale i nasycony skrótami (również ze względów cenzuralnych i bezpieczeństwa), które tu rozwiązano (Mk, gr., W-wy itp.), rozwinięto liczebniki zapisane cyfrowo. Oszczędnościowe myślniki Natalii rozpoczynające nową myśl zastąpiono akapitami. Uzupełnienia, koniektury tekstu ewidentnie uszkodzonego wprowadzono w nawiasach kwadratowych. Zgodnie z zasadami edytorskimi dla tego typu wydań uwspółcześniono ortografię (pozostawiając w datowaniu listów, gdzie występuje w mianowniku, oryginalną niemiecką pisownię nazwy miasta Hanower) i redukując użycie grzecznościowej wielkiej litery; uporządkowano interpunkcję. Pisownię daty, którą Natalia zapisywała na trzy sposoby (słownie, cyframi arabskimi bądź rzymskimi) ujednolicono, pozostawiając dookreślenia dnia tygodnia czy pory dnia.
Opracowano na podstawie Uwag wstępnych autorstwa Barbary Judkowiak zawartych w książce „Przeciw barbarzyństwu – listy, dzienniki, wspomnienia”. Wydawnictwo FLOS CARMELI, 2013 r.