Po dziewiętnastu latach pobytu w Poznaniu, w listopadzie 1939 roku, Niemcy wysiedlili z mieszkania całą rodzinę do obozu przejściowego na ul. Główną. Stamtąd wywieziono ich do Ostrowca Świętokrzyskiego. Po paru miesiącach Natalia, która uprzednio załatwiła sobie pracę w Krakowie, ściąga rodziców, a potem siostry do siebie.
27 lipca 1940 roku umiera w szpitalu schorowany na cukrzycę Adam. Spoczął na cmentarzu rakowieckim w grobowcu rodzinnym.
Amalia przebywa w Krakowie, mieszkając z córkami i ich koleżankami. Jedna z nich wspominała po latach Amalię: „taka osierocona, niespokojna o synów, pozbawiona własnego gospodarstwa i własnego kąta, a przecież spokojna, pogodna, bez cienia zgryźliwości i taka macierzyńska dla wszystkich, kto tylko do niej się zbliżył”.
W 1942 roku Amalia jedzie do Rembertowa pod Warszawą do syna Tadeusza i jego żony Wandy, by pomagać im w wychowywaniu trójki dzieci: Andrzeja, Anny, Ewy. Tam doczekała końca wojny.
Natalia przed wyjazdem do Niemiec zabezpieczyła matkę finansowo, załatwiając jej zasiłek z organizacji podziemnej, z którą była związana.
Od września 1943 roku do wiosny 1944 roku Amalia utrzymywała kontakt korespondencyjny z córką Natalią, która dbała o to, by matka miała bieżące wiadomości o jej hanowerskiej misji. Zachowane do dzisiaj listy są bardzo ważnym dokumentem z pobytu Natalii w Hanowerze. Oprócz realiów dnia codziennego ukazują wzajemną miłość matki i córki, a także zatroskanie matki o los Natalii.
W maju 1945 roku Amalia powraca z dziećmi do Poznania do mieszkania przy ul. Śniadeckich 30. Tu wkrótce dowiaduje się o śmierci Natalii w Ravensbrück. Amalia zmarła w 1948 roku. Pochowano ją na cmentarzu jeżyckim.
.
Fragmenty z zapisków kalendarzowych Adama Tułasiewicza
Wysiedlenie
„Na Głównej w barakach […] rozlokowaliśmy się na cementowej posadzce i słomie. […] Mycie okropne – na polu w zimnie i na wietrze. Ubikacje bardzo oddalone […] po błocie i trawie trzeba drałować. […] W baraku jest dużo pyłu ze słomy, aż w ustach wysycha.
[…] Ciągły niepokój, wszyscy następują sobie na pięty, ludzie podnieceni, niektórzy wprost niegrzeczni, bywają kłótnie o byle co – istne piekło.
[…] Mszy św. nie pozwalają odprawiać mimo starań księży, […] hitlerowcy mówią, że Msza św. to prowokacja.
[…] W obozie jest bardzo dużo znajomych – wielu lekarzy, profesorów Uniwersytetu, nauczycieli. Rzemieślników grupują w kolumny i wysyłają gdzieś do Niemiec.
[…] Odwiedzam żonę i córki. W baraku niewiast niemożliwe stosunki. Wszyscy leżą pokotem i ciasno. Dzieci dużo i chore. Kilka osób już zmarło.
[…] Zapowiedziano nowe represje za tych, którzy do prac obozowych nie staną i za kompromitujące Niemców wiadomości – za zatrzymywanie paczek z miasta [od znajomych]. Częściowo już to nastąpiło – kara słupka, chłosta w pokoju i chłosta publiczna.
[…] Mimo całej ufności w Bożą pomoc, zżyma się człowiek na tę straszną krzywdę, którą człowiek, ludzkie stworzenie, czyni bratu swemu, człowiekowi drugiemu.
[…] Andrzejek, dzidziuś maleńki, zaziębiony, kaszle i psika biedactwo. […] Kaszel mię męczy, szczególnie nocą. Te noce są strasznymi katuszami. Czuję się marnie, brak sił, łamanie w kościach, wewnętrzne dreszcze, […] biorę zastrzyki insuliny 25 jednostek [Adam poważnie chorował na cukrzycę], lecz czuję upadek sił wielki i muszę leżeć przed południem.
[…] Oznaczono wyjazd całego obozu w trzech partiach, gdyż nowi wysiedleńcy mają zająć nasze miejsca.
[…] Ruch w obozie wielki. Wszyscy przeznaczeni do transportu pakują się. O godz. 20.40 wtoczono pociąg na tor w naszym baraku, który rozwalił bramę wejściową i piec wstawiony na środku – na szczęście nie paliło się w nim. Zrobił się trzask, rumor i ludzie uciekali.
„Trzymani na uwięzi jak bydło”
Otrzymaliśmy wagon bydlęcy nr 23. Załadowano nas 32 osoby, wliczając w to dzieci. Dano do środka garść słomy, wiadro kawy zimnej, nocnik i zaryglowano zupełnie. O godzinie 23.30 ruszyliśmy w drogę ściśnięci, skuleni, zziębnięci. Wagon, trzęsąc się i huśtając to w jedną, to w drugą stronę, wytwarzał trzask nie do zniesienia. Czułem się okropnie, […] nawet świeżego powietrza nie wpuszczano, […] najgorzej było z załatwianiem osobistej potrzeby – na oczach drugich osób. Nie mogłem wstać o własnej sile, obaj synowie musieli mnie podtrzymywać.
[…] Boże drogi, jak nam ciężko, jeździmy, jeździmy lub godzinami wystajemy w polu z dala od stacji, trzymani na uwięzi jak bydło. Dzieci w ciemnym wagonie płaczą i nasz maleńki kwili. Boże, co za udręka. Leżę lub siedzę zwinięty w kułak. Wszędzie kości bolą szalenie za najmniejszym dotknięciem ciała.
[…] Wszędzie widać okropne zniszczenie, ruiny domów, popalone pociągi, żelastwo pogięte – istny obraz piekła.”
Fragmenty z zapisków kalendarzowych Adama Tułasiewicza, 1940 rok. Archiwum rodzinne