Nazywała siebie poetką, podkreślając, że o poezji decyduje stosunek do życia. Często podróżowała. Mawiała, że ma w sobie coś z Wikinga.
Była w Wilnie, płynęła Batorym do Norwegii, brała udział w uroczystościach kanonizacyjnych św. Andrzeja Boboli w Rzymie. Zwiedziła wówczas m.in. Wenecję, Asyż, Florencję. Obcowanie ze sztuką było dla niej wielkim szczęściem.
Nigdy nie traciła czasu. Potrafiła podporządkować swoim planom niedomagania fizyczne. Coraz bardziej odkrywała, że jest jednym z tych „kamieni, które Bóg rzuca na szaniec”. Samodzielnie i odważnie szukała swej własnej drogi ku świętości. „Nie oddzielam życia najbardziej szarego od ideałów, ku którym podążam. Wszystko, praca, nauka, sen, przyjemność, jedzenie, wszystko wciągam w swój program doskonalenia się”.