DLA BOGA WYCHOWUJĘ I KSZTAŁCĘ
Ze wspomnień przyjaciółki Natalii z wojennego Krakowa Marii Woyczyńskiej:
,,…Miłość młodzieży, jak mi powiedziała Nata przed wyjazdem [do Niemiec] wciąż nurtowała w niej. Nauczycielka z powołania, odczuwała nieprzeparty pociąg, by właśnie tam w Niemczech, w tych specjalnie trudnych warunkach, jako robotnica wśród robotnic mówić o Ewangelii i o pięknym dzielnym i czystym życiu, w środowisku narażonym zarówno na naloty bombowe, jak i na wszelką łatwiznę moralną.”
,,…Na przeżycia okupacyjne miała Nata własne spojrzenie ponad tragiczne, nacechowane pewną żywą fantazją, a zarazem praktycznością. Stosunek jej do ludzi cechowało ciepło serca, intuicja i takt oparty na jakiejś specjalnej znajomości czy wnikliwości poznania, […] jakimś wewnętrznym światłem umiała nieraz jednym zdaniem scharakteryzować człowieka. Była bardzo wrażliwa na cierpienie otoczenia i potrafiła z jakiegoś fizjonomicznego odruchu poznać gnębiąca troskę.”
,,…Bogate, udzielające się wszystkim – życie, stanowiło uchwytne dobro.”
,,…Nata była żywą ewangelią.”
Z listów Natalii Tułasiewicz do rodziny i przyjaciół z misji w Hanowerze, 1943-1944:
…Wojna uczyniła nam już to dobrodziejstwo że świeckiemu apostołowi dała wprost anielskie skrzydła, zrealizowała w skrócie czasu szalonym te możliwości, o których przed wojną nawet trudno było marzyć. Dlatego to dziękuję Bogu szczególnie za to, ze żyję w dzisiejszych czasach. Mimo, iż są tak makabryczne, są równocześnie przedziwnie światłodajne, prowokują ulewę Łaski.
… Moja Matuś, możesz być ze mnie dumna Bożą dumą, że jak misjonarz służę tu Bogu i bliźnim, a przecież właśnie przez pośrednictwo Was Rodziców, wszczepił Pan w moją duszę ziarno dobra, a w sercu rozpłomienił mi słońce. Dlatego nie myśl o mnie ze łzami w oczach, tylko raduj się, że wolno mi z Bożej woli być tu potrzebną ludziom i użyteczną każdemu bliźniemu.
….Moje otoczenie lgnie do mnie coraz więcej, po prostu wolał mnie Pan Bóg, cuda działa, bo i zachowuje nas w piekielnych nieraz okolicznościach i wiele wśród nas śpiewu, śmiechu, radości wewnętrznej.
…w poniedziałki jest w projekcie lekcja niemieckiego wspólna, w środę jest chór, w piątki najbliższe będą lekcje ortografii, która tu ogólnie bardzo szwankuje, niedziela o jedenastej Msza św.., od szóstej u Poznanianek wspólna lektura Pana Tadeusza, w ostatnią niedzielę były u nich improwizowane tany przy dźwiękach harmonii i jarmarcznej trąbki, musiałam i ja hulać, bo mnie pilnowały, abym z nimi była…
…za dobrą godzinę spodziewam się alarmu, tak jak wczoraj. […] Ale już dziewczynki wiedzą, że mają do kieli [schronu] przynieść śpiewniczki i zeszyty do niemieckiego, więc nic to nie zaszkodzi, że artyleria będzie walić, przy kanonadzie można też pracować. Co innego, gdyby się na nas, co waliło.
…Wieczorem, o dziewiątej trzydzieści w Wielką Sobotę nasze barakowe nabożeństwo rezurekcyjne i to w pokoju, gdzie mieszkam. Ołtarzyk w symbolicznych barwach biało – czerwonych, takież tulipany wieńczą go wiosennie. Spośród kwiatów uśmiecha się do nas Chrystus Zmartwychwstały. […] Wspólny śpiew, katecheza nawiązująca do bieżącej chwili, krótka, ale gorąca. Potem modlitwy wieczorne, kilka tryumfalnych psalmów z mszału z nabożeństwa rezurekcyjnego i śpiewem kończymy tę uroczystą chwilę.Pokój był przepełniony, jakieś pięćdziesiąt lub więcej dziewczynek przyszło mimo denerwującego nastroju dnia [przed południem było kilka for alarmów] i świadomości, że lada chwila syreny mogą zabuczeć. […] Na rezurekcji zapowiedziałam, że po modlitwie będę zbierała dobrowolne podarki w naturze dla naszych chorych w szpitalu.
…Teraz coraz częściej okazują mi koleżanki zaufanie, gdybyś wiedziała Mateńko, jak straszne miały niektóre życie. Gdy się modlisz za mnie, módl się całym sercem za nie wszystkie. Serca mają częściej dobre, tylko najbliżsi często nie dali im miłości swojej, a obcy poniewierali. „Ósemka” okazuje mi wiele przywiązania, nieraz otrzymuję kwiatki, drobiazgi, a choć nie zawsze umiem zjednać ,dziś każde serce dla Boga, i dobra, nie tracę otuchy, że kiedyś pszeniczka wzejdzie.
Ze wspomnień pani Marii z Niedzielskich-Grabcowej, „Misi” – współwięźniarki z Ravensbrück, numer obozowy 56728:
,,Natalię Tułasiewicz poznałam w niemieckim obozie w Ravensbrück, dokąd byłam wywieziona z moją matką z Warszawy, z powstania warszawskiego, w sierpniu 1944 roku. […] Gdy zachorowałam byłam w bloku szpitalnym nr 10 i tam właśnie poznałam panią Natę. Była drobną schorowaną kobietą, leżała koło mnie i Krysi Olszewskiej. […] My z Krysią byłyśmy młode, przed wojną skończyłyśmy cztery klasy maturalne. W czasie wojny nie mogłyśmy się uczyć. Pani Nata postanowiła nas dokształcać. Prowadziła wykłady z literatury i historii, opowiadała treść przeczytanych książek, a nawet organizowała na moim łóżku „wieczory literackie”, recytując swoje wiersze. Na kartkach jednostronnych gazet niemieckich robiłyśmy wykazy autorów i tytuły książek – taki notatnik przechowuję do dzisiaj. Pani Nata uczyła nas również, jak mamy się modlić. W niedziele odmawiała z nami modlitwy stosowne do danej części Mszy Świętej. […]
Gdy przyszły święta Bożego Narodzenia 1944 dzieliliśmy się chlebem, składając sobie życzenia. Nata napisała słowa na melodię kolędy „Hej kolęda, kolęda”: „Wlejże nam otuchę do zbolałej duszy, Twoja wszechmoc Boża wszelkie zło rozkruszy, a gdy wojnę przetrwamy, szczęśnie zaśpiewamy – Hej kolęda, kolęda, hej kolęda, kolęda”. Pani Nata pisała też inne wiersze, napisała również wiersz o mnie i o Krysi. Wiosną 1945 roku przeniesiono nas do innego bloku, tam również była z nami pani Nata, już bardzo chora […]. W tym czasie Niemcy przeprowadzali w blokach selekcję. Musiałyśmy wyjść z bloku, […] ustawić się piątkami i przedefilować przed nimi. Wzięłyśmy panią Natę pod ręce, aby ją jakoś przeprowadzić, ale niemiecki oprawca odepchnął nas, a w sukienkę Naty zaczepił żelazny pręt, wyciągnął ją z naszego szeregu. Chore, wyselekcjonowane więźniarki umieszczono za drutami: widziałyśmy tam panią Natę. Wieczorem całą tę grupę wywieziono w nieznanym kierunku. Później dowiedziałyśmy się, że wszystkie te więźniarki zginęły w komorze gazowej.”
Ze wspomnień Stefanii Wiatrolik-Balcerzak, współwięźniarki w Kolonii i w Ravensbrück:
,,...Wylądowałyśmy 10 maja w Kolonii w gestapo w celach w piwnicy. […] Do naszej celi dołączyli Joasię [Janinę Domagalską] i Natę. Było nas sześć – warunki okropne, cela skąpa, jedzenie wstrętne.
Joasia chora, Nata chyba już przyjechała obita, ale zdawało się pogodna, nie żaliła się. Tam nikt się w celi nie żalił, aby drugim nie odbierać odwagi. Bałyśmy się, aby ktoś nie miał przez nas większego zmartwienia. Gdy Nata na drugi dzień ustaliła program dni następnych, byłyśmy bardzo rade.
Zaczynał się dzień Mszą św., którą Nata umiała z pamięci. Myśmy się zawsze modliły, ale ona modliła się inaczej, pobożniej, potrafiła to przekazać innym. Nauczyłam się modlić. Nauczyła nas pieśni i piosenek, rozmawiała z nami na różne tematy, aby nas, młodsze, przygotować do trudnej sytuacji. Któregoś dnia zabrali Natę na przesłuchanie. Nie było Jej dość długo – modliłyśmy się za nią bardzo. Wróciła wreszcie, ale była spokojna; może i była pobita, ale nam nic nie mówiła, tylko z Joasią siedziały i cichutko rozmawiały. […] Przy dobrej obserwacji wyczuwało się, że się o kogoś czy o coś lęka. […] Gdy znów Natę zabrali na badania była bardzo długo i wróciła bardzo zbita i okrwawiona, płakała, już nie potrafiła ukryć bólu i poniżenia człowieka, ale nie złorzeczyła im, a modliła się za nich, za swoich oprawców.”