MĘCZEŃSTWO ŚWIADECTWA
Świadectwa współwięźniarek bł. Natalii z Hanoweru, Kolonii i Ravensbrück.
Z zapisków osobistych Zofii Tułasiewicz (siostry Natalii):
27 lipca 1945 r., Poznań
,,Już od paru dni czułam, że coś złego krąży wokół mnie. Gdy wróciłam z podróży służbowej […] spadła na mnie jak grom wiadomość, że prawie 99% pewne, że Nata zginęła w Ravensbrück, w komorze gazowej. Sama Matka Zdzisława [Jaworska] urszulanka, przyszła z byłą więźniarką panią Jadwigą Wilczańską i jej siostrą, by mi donieść o tym. Bogu, dzięki, że przyszła do biura, a nie do domu. […] Są to dla mnie cenne wieści, ale ciężkie do przeżycia, tym bardziej, że prawie sama muszę je przeżyć i przemilczeć. Nie może w obecnym stanie zdrowia i nerwów znać tej prawdy mamusia. […] To, co było dla mnie najdroższe, najwięcej mnie rozumiało, to czułe serce siostry, zginęło w tak strasznych warunkach. […] Pisać o tym w pierwszych dniach nie miałam wprost sił.
3 czerwca 1945 roku pani Janina Domagalska, koleżanka Naty z Hanoweru, z fabryki Günther-Wagner powiedziała mi: „Natę aresztowano w sobotę 29 kwietnia 1944 roku w chwili, kiedy miała pójść na operację gruczołu na szyi. […] Zeznania wstępne odbyły się 10 maja. […] Zebrano personalia o rodzinie i zapewne Natę najbardziej trapiła myśl, że i rodzina będzie poszukiwana i niepokojona. Z Hanoweru przewieziono je do Kolonii. Tu przeżyły do dnia 18 sierpnia najgorsze katusze, szczególnie Nata. Miała siedzieć w tzw. „Einsitzu” (cela nr 3), ale miejsca nie było, więc siedziały w piątkę. Stefania Wiatrolik, […] Teofila Turska, Danuta Aleksandrowicz, Janina Domagalska i Nata. […] Siedziały w piwnicy, gdzie z powodu ciasnoty i braku dopływu świeżego powietrza było gorąco i duszno jak w piecu chlebowym. Cierpiały wszystkie na świerzb, miały wszy odzieżowe. Na leżenie miejsca nie było. Gdy jedna leżała na podłodze na płaszczu, drugie musiały siedzieć bez ruchu. Często przez trzy dni nie jadły, gdyż dozorca karzeł głodził je, by potem naraz trzy razy w ciągu dnia dać grochówkę, […] nie chciał ich wypuścić na ustęp. W celi było wiadro bez nakrycia, więc przechodziły jeszcze większe katusze. […] Nie mogły korzystać z wody, co pogłębiało jeszcze udręki moralne i fizyczne. Całą ucieczką była im gorąca wspólna modlitwa i wspólnie śpiewane pieśni.
[…] Dzień 16 maja 1944 był dla Naty krytyczny. Wyciągnęli ją ze snu na zeznania i wróciła z nich tak skatowana, że […] nie było na ciele jednego jasnego miejsca. Musiała się obnażyć i bito ją. […] Gdy z zagojonego na szyi gruczołu trysnęła krew, oprawca się zreflektował. Zapewne do pasji doprowadzał go spokój Naty, bo nie krzyczała ani płakała. Gdy wciągnięto ją do celi, pani Domagalska usłała jej swój płaszcz na ziemi, Nata jednak najpierw odprawiła adorację, a dopiero potem położyła się.
[…] Nata, która miała wielkie nabożeństwo i kult do św. Franciszka z Asyżu, zachęciła towarzyszki, by odprawiły nowennę do tego świętego o „promyk słońca”. Pod koniec tej nowenny pozwolono im po raz pierwszy na dworze wytrzepać koce. Odwykłe od światła słaniały się na nogach. Dał im ktoś wtedy parę czereśni, co było czymś nadzwyczajnym w więzieniu.
18 sierpnia przeniesiono je do innego więzienia w Kolonii, gdzie było im znacznie lepiej. Tu wykurowały się ze świerzbu, miały lekarstwa i wodę oraz lepsze wyżywienie.
Dnia 28 września 1944 roku, wyjechały z Kolonii we trzy, tzn. Nata, Stefania Wiatrolik, Teofila Turska, do Ravensbrück. Pani Domagalska dowiedziała się od dozorującej Niemki, że [są] skazane na śmierć.
[…] 30 maja 1945 b. r. pani Jadwiga Wilczańska z Lublina, opowiedziała mi, co następuje:
Przez obóz w Ravensbrück koło Prezlau w Maklenburgii przeszło sto jedenaście tysięcy kobiet różnej narodowości. Miejsce, gdzie przyroda stworzyła tak cudowne warunki, że mogło nazwać się rajem, […] Niemcy zamienili w istną Golgotę dla kobiet. Pracowały na zmianę w dzień i w nocy po dwanaście godzin, wykonywały najcięższe prace, począwszy od ścinania drzew, noszenia cegieł, budowy, wyładowania statków, robienia drewniaków, szycia mundurów, itd. Obóz otoczony był murem i kilku rzędami drutów.[…] Dopiero po oswobodzeniu uwięzione [uświadomiły sobie], w jakim pięknym zakątku Niemcy stworzyli to piekło dla nich.
Pani Wilczańska poznała Natę na jakieś sześć tygodni przed Wielkanocą 1945 roku. […] Natę wzięto do baraku nr 28. Na jej usilne prośby, udało się ją przenieść do baraku, gdzie były panie Wilczańskie. […] Tam dopiero one same przekonały się, kim była Nata. […] Robiły, co mogły, by jej ulżyć po przebytej sześciotygodniowej ciężkiej biegunce. […] Nata od dłuższego czasu nie pracowała, była kompletnie wyczerpana po przebytej chorobie i głodzie, jaki panował w obozie.
W Niedzielę Palmową miała Nata jeszcze tyle sił, że leżąc [poprowadziła] nabożeństwo, by uczcić rozpoczęcie Męki Pańskiej.”
Ze wspomnień współpracownicy Natalii z Hanoweru i współwięźniarki w Kolonii, Janiny Domagalskiej:
5 marca 1946 r., Wrocław
,,Za list […] bardzo serdecznie dziękuję i przesyłam „Jasełka hanowerskie”. Przepisując je przeżywałam jeszcze raz Hanower z wszystkimi jego trudnościami i radościami. Żywo staje mi przed oczyma Nata w chwili zjawienia się w naszym lagrze. Tak widocznie chciał los, że się z nią pierwsza zetknęłam i choć bardzo skromnie ugościłam. […] Zachowanie się jej zwróciło zaraz moją uwagę i pomimo wielkiej różnicy, która nas dzieliła, zrozumiałyśmy się prawie od pierwszej chwili. […] Dzięki Nacie, wróciłam znowu na drogę prostą. […] Będąc już od roku 1940 w Hanowerze, nie mając znikąd żadnej pomocy ani kogoś, który by, choć radą służył i chęć do dalszej pracy pobudzał, zniechęciłam się zupełnie: niech się cały świat wali – myślałam sobie – i tak już widocznie nam nikt i nic nie pomoże. Aż tu nagle zjawia się nasz mały „Apostołek”, […] z tak wielkim zapałem do pracy, że mnie na nowo porywa i to jeszcze większa chęć, bo pod odpowiednim kierunkiem. Prędko zdobyła sobie Nata szacunek i poważanie nie tylko w naszym lagrze i fabryce, ale i poza jej obrębem.
Po jednym z najstraszniejszych nalotów 26 lipca 1943 roku zaczęły teraz następować dalsze. [W czasie jednego z nich], ludzie oszaleli wprost z trwogi i przerażenia, zaczęli skupiać się koło Naty, zdawało się im, że gdy się jej, choć dotkną, uratuje ich. Jej głośna, ufna potężna modlitwa wpływała kojąco na zastraszoną i drżącą gromadę i jej właśnie, jak podawano sobie z ust do ust, zawdzięczaliśmy ocalenie naszego lagru. Jedynie pani Nata mogła znaleźć tę łaskę u Boga, by wyprosić ten cud. Schodzili się ludzie i z podziwem oglądali nasze baraki, nie brakowało między nimi i Niemców cicho sobie szepczących. Nikomu nic się nie stało, najmniejszego szwanku nikt nie poniósł, przetrwali wszyscy i dziś wszystkie przy zdrowiu powoli wracają do swoich rodzin tak, jak im Nata w „Jasełkach” obiecuje. […] Powtarzała mi wiele razy: „gdy się szczęśliwie stąd wydostanę a miałabym źle wyglądać, to schronię się gdzieś w jakimś klasztorze, tam odpocznę, odżywię się, ale do domu daję znać w tej chwili”. Czas upływa, znaku jednak o sobie nie daje, znalazła, więc może szczęśliwą przystań, gdzie po tak pracowitej a ciernistej pielgrzymce znalazła zasłużoną nagrodę.
Mnie zostawiła Nata trudne zadanie, pocieszyć jej strapioną matkę. […] Prosiła bardzo by jej możliwie nie opłakiwano, by nie noszono żałoby, [mówiła]: „Idę przecież do Pana, którego ukochałam całą duszą, ku Któremu wyrywa się dusza moja; spotkam się tam z Ojcem i siostrą, […] będziemy oczekiwali swoich najdroższych, […] a na ziemię ześlę huragan róż.”
Jedno chciałabym umieć, tak jak śniło mi się jeszcze przed moim wyjazdem do Hanoweru, wspiąć się po stromej skale wysoko aż do stóp Matki Najświętszej. Z podziwem patrzyłam wtedy na tę osobę i często, przypominając sobie sen ten dziwny, szukałam tej osoby, aż znalazłam ją w Nacie.
4 kwietnia 1971 r., Wrocław
[…] W Kolonii [Nata] często powtarzała: „bardzo chciałabym wrócić do domu, ale jeżeli większa chwała Boża będzie z tego, że umrę, to niech się dzieje wola Boża.”
Ze wspomnień Stefanii Wiatrolik-Balcerzak, współwięźniarki w Kolonii i w Ravensbrück:
Kwiecień 1999 r.
,,… Wylądowałyśmy 10 maja w Kolonii w gestapo w celach w piwnicy. […] Do naszej celi dołączyli Joasię [Janinę Domagalską] i Natę. Było nas sześć – warunki okropne, cela skąpa, jedzenie wstrętne. Joasia chora, Nata chyba już przyjechała obita, ale zdawało się pogodna, nie żaliła się. Tam nikt się w celi nie żalił, aby drugim nie odbierać odwagi. Bałyśmy się, aby ktoś nie miał przez nas większego zmartwienia. Gdy Nata na drugi dzień ustaliła program dni następnych, byłyśmy bardzo rade.
Zaczynał się dzień Mszą św., którą Nata umiała z pamięci. Myśmy się zawsze modliły, ale ona modliła się inaczej, pobożniej, potrafiła to przekazać innym. Nauczyłam się modlić. Nauczyła nas pieśni i piosenek, rozmawiała z nami na różne tematy, aby nas, młodsze, przygotować do trudnej sytuacji. Któregoś dnia zabrali Natę na przesłuchanie. Nie było Jej dość długo – modliłyśmy się za nią bardzo. Wróciła wreszcie, ale była spokojna; może i była pobita, ale nam nic nie mówiła, tylko z Joasią siedziały i cichutko rozmawiały. […] Przy dobrej obserwacji wyczuwało się, że się o kogoś czy o coś lęka. […] Gdy znów Natę zabrali na badania była bardzo długo i wróciła bardzo zbita i okrwawiona, płakała, już nie potrafiła ukryć bólu i poniżenia człowieka, ale nie złorzeczyła im, a modliła się za nich, za swoich oprawców.
… Przy końcu września wyprowadzono nas z celi. Przeprowadzono nas do pomocniczego więzienia w Kolonii, potem przewieziono do więzienia do Hanoweru, stąd do Berlina, ale tu już Joasi nie było z nami. Została w Kolonii, Nata jeszcze więcej to przeżywała. Z Berlina wywieziono nas do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück.
… Ona zginęła. Myśmy w trójkę uciekły z Ravensbrück, nie udało się, wylądowałyśmy w więzieniu wojskowym, […] a za parę dni w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Oswobodzili nas Amerykanie 5 maja 1945 roku. Dziękowałyśmy Bogu, że Nata nie doczekała tej drogi udręki i umęczenia. Dużo z nas po drodze wykończyli – zazdrościliśmy tym, co zmarli albo im śmierć zadano. Nie umiałyśmy im [oprawcom] wybaczać ani się za nich modlić, jak to potrafiła Natalia. Nie dorosłyśmy do takiego stanu jak ona.”
Ze wspomnień Łucji Janowskiej, więźniarki Ravensbrück:
21 stycznia 1958 r., Poznań
,,Blok nr 10 w „rewirze”obozu koncentracyjnego Ravensbrück 13 grudnia 1944 roku. Leżę z zapaleniem stawów. Na łóżku w kuczki siedzą Misia i Krysia, które przyszły złożyć życzenia w dniu moich imienin. Dziewczynki z ewakuowanej Warszawy są „uczennicami” Naty, która uzupełnia ich wiadomości z ósmej gimnazjalnej z przedmiotów, których program znała, gdyż była nauczycielką.
[…] Misia mówi, że pani Nata chce mnie poznać, ponieważ dowiedziała się od nich, że jestem z Poznania. Wychylam głowę w kierunku łóżka Naty i spotkałam spojrzenie ogromnych, gorączką rozszerzonych oczu Naty. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i przyrzekłyśmy, jak tylko będziemy mogły podnieść się z „łoża boleści”, zbliżyć się do siebie.
Tak zaczęła się nasza przyjaźń krótkotrwała, lecz niezapomniana. Nata drobna, szczupła, bardzo chora, wycieńczona ciężką pracą na lotnisku, niedaleko naszego obozu, dokąd ja wysłano na karne prace, została, jako niezdolna do pracy przywieziona do obozu.
Nie wiem, czy wypoczynek (w rewirze się nie pracowało), czy też […] atmosfera wzajemnego zaufania, miłości i dobroci, wróciły dobre samopoczucie Nacie.
… Nie wiem, czy Nata napisała, by jej coś przysłano, czy też przypadkiem w paczce, którą otrzymała, była bonżurka w ciepłym kolorze. Znalazły się też jakieś wstążeczki i Nata zrobiona „na bóstwo” dała nam swój pierwszy czwartek literacki na łóżku Misi. […] Przyjemnie wspomnieć, jak odmieniona, z promienistymi oczyma recytowała swoje pierwsze wiersze, ujawniając okoliczności ich powstania. Okazało się, że w tej wątłej istocie jest szalenie dużo pogody, niezwykłej siły żywotnej, która nie mogła pogodzić się z myślą, że uchodzi czas, który mogłaby wykorzystać na tworzenie i realizowanie takich czy innych prac literackich.
Marzyła, że po powrocie spotkamy się na prawdziwym czwartku literackim w pałacu Działyńskich, na którym wystąpi ze swoim wieczorem autorskim. […] marzyła o pracy w Polskim Radio, jako formie najbardziej ją pociągającej; ufała w swoje siły twórcze, bardzo chciała napisać słuchowisko na temat apostolstwa świeckiego
Mówiła o sobie, że jest pupilem Bożym i wierzyła w swoje posłannictwo. Wspominała Hannover, […] miała nadzieję, że po skończonym okresie kary […] wróci, by dalej pracować wśród zachwaszczonych dusz. […] Nie wierzyła mi, gdy usiłowałam jej wytłumaczyć, że z tego obozu w normalny sposób nie wyjdziemy.
Gdy tylko trochę sił jej wróciło, wędrowała w niedzielę od samego rana od łóżka do łóżka chorych Polek i odmawiała z nimi modlitwy mszalne. Mniej uświadomionym tłumaczyła części Mszy św. i odmawiała z nimi modlitwy dostosowane do części Mszy. Było w niej dużo pokory chrześcijańskiej, niemniej ceniła swoje możliwości i zdawała sobie sprawę z tego, że dużo jeszcze może w życiu zrobić. W tym okresie powstał wiersz „Wieczny odpoczynek” na skutek wrażenia, jakiego doznała, widząc kiedyś ciała zmarłych […] naszych współtowarzyszek złożone w „waschraumie”, ciała obnażone, z kończynami obgryzionymi przez szczury. Wiersz poświęcony zmarłym w obozie, za których „wieczny odpoczynek” szemrały sosny rosnące wzdłuż wałów obozu. […] Wiersze niepisane recytowała z pamięci, nie pozwoliła mi ich zanotować. Pozostały tylko wspomnieniem. Miałam egzemplarz „O naśladowaniu Jezusa Chrystusa” Tomasza a Kempis, który Nata czytała, zakreślając ustępy, do których chciała napisać swoje uwagi, by wszcząć na ten temat dyskusję, dyskutowała już ze mną bardziej niepokojące ją zagadnienia, na które miała inny pogląd.
Minęły święta Bożego Narodzenia, szeregi w naszym bloku zaczęły się w zastraszający sposób przerzedzać. Niemcy cofali się na całym froncie wschodnim. […] Zjawiły się kolumny z ewakuowanych obozów Oświęcimia i innych. Chore masowo wysyłano do „komina”. Uciekłam z rewiru. Ulokowałam się w innym bloku […], przygotowałam grunt. Blokowa, odważna kobieta [Wanda Urbańska], zgodziła się na ukrycie kilku osób z rewiru. Nata znalazła się w bloku 16 na moim łóżku. Wiodłyśmy dalej nasze dyskusje, nie zawsze zgadzałam się ze zdaniem Naty. […] Nie długo jednak danym nam było ukrywać się spokojnie. W napadzie obłędnego strachu władze obozu zaczęły przerzedzać także bloki „zdrowych”. Częste przeglądy likwidowały sporą liczbę „zdrowych”. Nata także dostała się do „transportu”. […] Wydostałyśmy ją zza drutów przez „lagerpolicję”. […] Sądziła, że uda się jej dostać do Hanoweru, nie wierzyła, że to transport do krematorium. […] Znalazła się na bloku nr 24, gdzie była ewakuowana Warszawa m.in. także Misia i Krysia.
Po tym przeżyciu Nata zwierzyła mi się, że nurtuje ją myśl, jakoby już niedanym jej było wrócić do Polski. […] Prosiła, aby rodzina zaopiekowała się jej pamiętnikami, abym zbliżyła się do jej rodziny, którą mi z wielką miłością przedstawiła w długich rozmowach. Prosiłam, aby się ukrywała, nie wychodziła na „przeglądy”. Nie chciała się na to zgodzić, twierdziła, że jeżeli jej Pan Bóg przeznaczył śmierć w obozie, nie będzie się broniła ni sprzeciwiała. Oburzyłam się bardzo na takie stanowisko, twierdząc, że trzeba się bronić przed przemocą, aby uniknąć brutalnej śmierci z rąk oprawców. Nie zgadzała się ze mną. Uważała, że trzeba biernie poddać się woli Bożej i jej śmierć w obozie z woli Boga będzie na pewno miała dla niej i dla innych ogromne znaczenie.
Nie umiałam jej zrozumieć, nadzieja wyzwolenia z niewoli przez cały okres wspólnego pobytu, rozmowy na temat wspólnego powrotu do kraju i nagle taka decyzja. Ona pełna zapału do pracy, kochająca życie i ludzi, pełna pomysłów, które chciała realizować, decyduje się odejść. Miłość Boga i Jego wola zwyciężyły.
W Wielki Piątek późnym wieczorem Misia zakradła się pod moje okno i zawiadomiła mnie, że panią Natę zabrali z ich bloku. Nasze „policjantki” przyrzekły, że przed apelem postarają się wydostać Natę z grupy izolowanych. Niestety. Grupę wywieziono jeszcze wieczorem i rano przed apelem już kominy dymiły. Była to ostatnia łapanka. Ostatni Wielki Piątek w życiu Naty…”
Wybór korespondencji – śp. Dorota Tułasiewicz